Maria Galicka

Maria Galicka - urodziła się w 1936 roku na Lubelszczyźnie, przyjechała z rodziną do Mokrzycy Małej (nazywanej wówczas Mokrzyczką) późną wiosną 1947 roku. Pierwszą pracę w biurze podjęła w wieku niespełna 16 lat, w Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Mokrzycy. Pracowała później na różnych stanowiskach, zarówno w PGR, jak i w innych zakładach państwowych. 

Jest skarbnicą wiedzy na temat historii, topografii, życia społecznego i kulturalnego powojennego Wolina. Jej mąż (ur. w 1924 roku) pochodził z Korostenia (obwód Żytomierski, obecnie na Ukrainie). Po wybuchu II Wojny Światowej był wywieziony na Syberię. 

Zgłosił się do I Armii Wojska Polskiego, przeszedł cały szlak bojowy od Lenino do Berlina.

Na zdjęciu: Maria Galicka (z lewej) z koleżanką Elżbietą (po mężu Lewandowską). Ogród w Mokrzycy Małej, początek lat 50. XX wieku. Z archiwum rodzinnego Marii Galickiej. Sygnatura WO_MG_2019_149

Posłuchaj

Zwyczaje pogrzebowe przed wojną na Lubelszczyźnie
O pracy i rozrywkach w PGR Mokrzyca
O podróży na pogrzeb teściowej do Związku Radzieckiego

Transkrypcja plików dźwiękowych

Zwyczaje pogrzebowe przed wojną na Lubelszczyźnie

W ten dzień kiedy zmarł to już wszyscy wiedzieli na wsi. Dostały dwie osoby obrazek i z obrazkiem, jeden z jednej strony wsi, drugi z drugiej strony wsi, od chałupy do chałupy, wszystkich powiadamiali że "ten i ten" zmarł. A wiadomo było że trzeciego dnia to będzie pogrzeb, to już normalne. Ale był powiadamiany każdy jeden przez te dwie osoby że "ten i ten" zmarł. W takim dużym wieńcu była trumna prowadzona, dzieci i starsze dzieci niosły i do kościoła, jak tam u nas było do Dratowa - przecież chyba ze dwa kilometry, może więcej - to cały czas te dzieci… bo to mężczyźni nieśli, bo to nie było na wozie czy gdzieś, ale mężczyźni nieśli i w takim dużym wianku… to już tutaj nie, ale stamtąd ja wiem, z lubelskiego. W ten sposób przekazywali ten smutek że ten ktoś odchodzi tak młodo. Taki duży wianek, że trumna luzem szła w tym wianku. I przecież tutaj myśmy też te wianki wili, chociażby w Mokrzyczce, bo teraz to się kupuje, a przedtem to wszystko się robiło na miejscu. Z druta takiego telefonicznego robiło się serce no i wiło się. Ja sama pomagałam, tylko ja wić nie wiłam bo miałam za małe ręce, ale gałązki podawałam… bo to świerk, latem jakieś inne drzewa… dał czy jakieś inne, że musiały mieć ładne liście.

O pracy i rozrywkach w PGR Mokrzyca

W Mokrzycy to było na okręg takie całe gospodarstwo warzywne. Nawet w Płocinie ten sad też do PeGeeRów należał kiedyś. Pomidory to żeśmy wagonami wysyłali, tyle było tych pomidorów. I palikowane, i leżące, to koszami. I tam było cztery czy pięć cieplarni. Tam nawet moja mama podlewa w cieplarni (na zdjęciu). Ogórki… wszystko. Nawet pieczarki były. Tu na parapecie ogórki czy pomidory, a na spodzie pieczarki… i to były pieczarki! Jak to się wzięło to… I wszystko ręcznie, nie było maszyn. I taki pamiętam… Kukla taki wierszyk napisał, i to mi tylko pozostało: "Ty w pole, ty w ogród, elektryk na słup, bo taki bałagan że wszystko na kup". A mieliśmy ogrodnika z Rumunii, i nazwisko Jakubowski, na ale on tak mówił… kaleczył język polski… no i co? "Ty w pole, ty w ogród, elektryk na słup, bo taki bałagan że wszystko na kup"… No to jeszcze to pamiętam. A on tak sobie lubił "Ryczy wół, ryczy krowa i codzień się kłóci Burakowa"… takie nazwisko. Przyszła na świetlicy sobota czy niedziela, zabawa, jak nie orkiestra to płyty… gramofon i płyty, i właśnie takie różne wierszyki czy jakieś skecze. To kto potrafił to na scenę i wszyscy cieszyli się, wszyscy się bawili… "nasty" raz oglądali ale tak jakby po raz pierwszy.

O podróży na pogrzeb teściowej do Związku Radzieckiego

Zajeżdżamy tam - to było ósmego marca, na pewno bo to Dzień Kobiet - no i pogrzeb, to nic nie mówimy na ten temat bo już była trumna przygotowana do pogrzebu. Po przywitaniu do - bo tam przecież kościoła nie było - ale każdy miał przygotowany woreczek poświęconej ziemi. Jechał do kościoła, tak jak do Żytomierza, w tym woreczku ziemia poświęcona żeby na trumnę wysypać. Taki był tam zwyczaj. Kady miał na wszelki wypadek woreczek poświęconej ziemi żeby na trumnę wysypać. A modlitwy to były… No i pogrzeb - oczywiście, bo to i z orkiestrą bo tam zawsze bardzo uroczyste, nie wiem jak teraz, ale te pogrzeby były. Wróciliśmy z powrotem, oczywiście obiad bo to sąsiadki przygotowują wszystko, wszystko z pokoju tego największego było wyniesione, stoły ustawione… Nie było tam, że tylko rodzina, każdy przyszedł kto chciał, a zazwyczaj wszyscy przychodzili. Jedni wychodzi, drudzy przychodzili i cały czas było coś do jedzenia i oczywiście z wódką, samogonką. Na drugi dzień śpimy, a brat puka do okna i mówi "Wiktor (do męża), mam wezwanie na policję to może i wy pojedziecie, to zaraz się zameldujecie", bo w ten dzień przecież nie mogliśmy zameldować się bo za późno przyjechaliśmy. No jedziemy. Mówię: "Choroba, jest Mikołaj wezwany na policję, nie wiadomo po co, chyba mnie posadzą…". Ale nic nie mówię do męża, ale trzęsą mi się nogi. Mówię: "No choroba, żeby to w Polsce to pal sześć, ale jak tam mnie posadzą? To coś strasznego…".

Galeria