Julianna Herdzik

Julianna Herdzik – urodziła się w 1928 roku, we wsi Krajno-Parcele na Kielecczyźnie. Pochodzi z wielodzietnej rodziny. Opowiada o wielkim szacunku, jaki okazywano sobie w rodzinie w czasach jej dzieciństwa, mimo trudnych warunków życia.

Przyjechali na Wyspę Wolin w 1948 roku i osiedlili się we wsi Laska. 

Wyszła za mąż w 1950 roku. W jej wspomnieniach dużo miejsca zajmują obrazy z wojny, była świadkiem wielu scen wojennego okrucieństwa. 

Na zdjęciu: wieś Laska współcześnie.
Za: Wikipedia, fot. Radosław Drożdżewski (Zwiadowca21). Praca własna, CC BY 3.0

Posłuchaj

Rozbiórka kościoła w Lasce
Pierwsze lata po przyjeździe. Praca na roli
O końcu spółdzielni produkcyjnych

Transkrypcja plików dźwiękowych

Rozbiórka kościoła w Lasce

Czego nie ma kościoła? Kościół zabrali, rozebrali i na Warszawę miał ten kościół iść. Ale co? I byłby ten kościół został, bo jeszcze duży klub był w tym kościele w drzwiach, organy były już słabe to słabe, ale jeszcze były, na ale każą teraz Kołchoźnikom żeby sypali zboże do kościoła. No ale chłopy! Bójta się Boga! No to tutaj krzyż poniemiecki, ale krzyż był, Pan Jezus na krzyżu… a my będziemy tutaj zboże sypać? Potem to mówiły "Ale my robimy głupio, mielibyśmy parę kroków i byłby kościół. Rozebrali i to poszło na odbudowę Warszawy, a gdyby zboże nasypali to kościoła by nie rozebrali. Ale kto to mógł wiedzieć…

Pierwsze lata po przyjeździe. Praca na roli

Jak ludzie wszyscy wyjeżdżali to tam pola było nie za dużo, no to wszyscy co? Ten wyjeżdża, tamten wyjeżdża… Rano mama z tatą uradzili "To i my gdzieś ruszymy". No gdzie? Akurat tu w Łaskach to bardzo dużo z naszych stron było. No i tam tatuś pojechał obejrzeć, patrzy "I ten i ten znajomy, i ten sąsiad" i wszystkie tam, na tej wiosce tutaj są. No i tak z tego do tego, z tego do tego i trzeba zabierać się i jedziemy. Tam została siostra starsza ode mnie, na tej gospodarce… No i przyjechaliśmy tu i trzeba się było dorabiać. Mój Boże… Ani okna, powybijane… kuchnia nawet rozebrana, kto tam czego szukał…? Noc nic nie ma, nic nie ma. Trochę zapasu co my tam mieli, trochę mąki, kaszy, co się tam miało swojego to się wzięło, no trzeba jakoś żyć… Okien nie ma, wiatr wieje, deszcz pada, z wiatrem to do korytarza woda… No co? Pomału, pomału, nie ma co - trzeba się brać za pracę. A to były sadzonki… Tu było dziewczyn z naszych wiosek, poszłyśmy - trzeba zarobić pieniążki bo swoje się skończą, a żyć trzeba. Z siostrą, młodsza ode mnie, w tych sądzonkach my tam sadzili. Ładnego grosza my zarobili bo tu dużo było dziewczyn, z Troszyna nawet były dziewczyny. No dobrze, tu się skończyło ale to trzeba, nie ma co… No gospodarka jest bo myśmy tu mieszkali, ten pierwszy dom, jak się jedzie do Wolina, ale nie ma konia! Krowa jest, owca, kury tam są, ale konia nie ma! No co? Trzeba wziąć pożyczkę! Tatuś pojechał, załatwił konia, tego konia przyprowadził. No dobry był konik, ładnie się chował. No trochę było już zrobione to zrobione… No ale to jest jeszcze za mało. Trzeba iść pomagać w żniwach tym co wcześniej przyjechali, żeby sobie zarobić zboże, żeby było czym pole obsiać.

O końcu spółdzielni produkcyjnych

Jak to się skończyło, to my się na Świat narodzili! Na Świat się człowiek narodził, że się od nowa musiał dorabiać, ale to nie było innego wyjścia, ale nie był człowiek uwięziony taki. A (wcześniej) jak brali na strach? Nawet sąsiad - "Do spółdzielni?" Nie, on do spółdzielni nie chce. "Nie chce? Bierz łopatę!". No to bierze łopatę, to on już wie na co, jak łopatę to chyba będzie dół sobie sam kopał. A to było "na strach" brane. I na cmentarz go prowadzą, bo tu jest przecież cmentarz jeszcze. Na cmentarz go prowadzą i mówi "Jak się nie zapiszesz do spółdzielni, to tutaj będziesz leżał". No i chłop ze strachu podpisał się… I dużo takich, ze strachu się podpisywali. Dużo ludzi poszło, część nie, ale dużo ludzi poszło ze strachu, bo "na strach" wzięli i co było robić?