Stanisława Stepaniuk

Stanisława Stepaniuk (z domu Aszkiełowicz) – urodziła się w 1928 roku. Jej rodzina mieszkała we wsi Wawiórka (parafia Miedniki, obecnie w obwodzie grodzieńskim na Białorusi). Przyjechała na Pomorze Zachodnie z mężem Stanisławem i dziećmi w grudniu 1957 roku. W jej opowieści ważne miejsce zajmują m.in. realia życia w rodzinnej wsi przed wybuchem wojny, powojenna przymusowa kolektywizacja w Związku Radzieckim, opis podróży do Polski. Mieszka w Wisełce. 

Na zdjęciu: Stanisława Stepaniuk.
Fot. P. Grochocki

Posłuchaj

Przyjazd do Polski
Droga na Berlin
O zakładaniu kołchozów w Związku Radzieckim

Transkrypcja plików dźwiękowych

Przyjazd do Polski

Jak to wszystko trzeba było przeżyć, i przeżyło się i dalej żyje się. Myśmy dwudziestego drugiego listopada przekroczyli granicę. I dwa tygodnie byliśmy w Dąbrowie Niemodlińskiej, koło Katowic. Ale W Warszawie nie wiedzieli gdzie jest Dąbrowa, bo Dąbrowa jest Górnicza i Dąbrowa Niemodlińska. I nas wysłali z Warszawy do Dąbrowy Górniczej. Tam dojechaliśmy, dzieci małe, zimno i dowiadujemy się, że przejechaliśmy za daleko o 100 kilometrów. Po powrocie wszystkie nasze dzieci się rozchorowały. Jedno trafiło do szpitala, drugie zabrała siostra ze Słupska. Ona przyjechała wiosną, Była jedna rodzina, oni pojechali, a nas już zatrzymali, bo trzeba było na każdego osobno. Dzieci małe, i wtedy ja dwoje dzieci miała i mąż dwoje na ręcach, on dwojga miał dokument i ja miała dwoje. Dwa tygodnie tu byli. Brat mój walczył w Kołobrzegu, ranę miał półtora centymetra od serca, tak że nie mogli mu tego metalu wybrać z serca. Tutaj miał tak wyrwane. My tu do niego pojechali do Domysłowa, bo my tam w Domysłowie mieszkali. I wie pani, trzeba zacząć żyć.

Droga na Berlin

To był naród, pani, Ruskie szli i pytali, czy daleko do Warszawy. Buty, podeszwy odpadły, płaszcza nie ma, tutaj z kieszeni wyciąguje. Wujek i ojciec nabrali jabłek, gruszek i dawali. Z gazety robili papierosy, z korzeni co tytoń rośnie, machorkę robili. A Niemcy jak postali w lesie, perfumy, kremy, papierosy, cygarety, las pachnął gdzie oni postali. I Niemcy też byli, bo siostra chodziła do nich po zastrzyki. Niemiec mówi, że już to ostatni, bo jutro już jedzie. A ona mówi "Co już do domu?" A on: "Nie, Niemcy kaputt. Nach Hause nie, mam dziecko małe i kolejnych dwóch synów mam". Ale idzie frontem i Ruski ich goni. I żeby nie mróz, to oni wygraliby ta wojna. Bo już mieli Moskwę. Jak oni poszli w tych bucikach i płaszczach, to marzli jak koty w worku.

O zakładaniu kołchozów w Związku Radzieckim

Jak przychodzili, proszę pani, z harmoszką, broń na plecach, sobie grają i zabierają ci konie, uprząż, pługi. Zwalali żeby to wszystko zniszczyć. Tylko krów nie brali. A wszystko, zboże, pozabierali. I to nie miał nic do gadania, że nie mają prawa. Oni zwalali, żeby zniszczyć. Jak to mówią, góra z górą nie zejdzie się, a człowiek z człowiekiem zejdzie się. A góra z górą zeszła się. Spychacze, traktory, jak weszli i spychali w jedną stronę i w drugą. I wie pani, że pięknie kołchozy porobili, poorali, Wszystko porobili. My byli pięć lat w kołchozie.

Galeria