Leonia Zając

Leonia Zając – urodziła się w 1928 roku we wsi Albigowa na Podkarpaciu. Do Wolina przyjechała w 1951 roku. W swoich opowieściach poświęca dużo uwagi stronom rodzinnym, wspomina relacje sąsiedzkie i społeczne, tradycyjne zwyczaje, piosenki ludowe. Z duża wrażliwością i wyczuciem opowiada o ciężkim życiu na wsi, a także o wojnie. Należy do pokolenia, które tuż po wojnie osiągnęło dorosłość i jako pierwsze podejmowało pracę w szkołach, urzędach, instytucjach, kształtując tym samym życie gospodarcze, kulturalne i społeczne w pierwszych latach po wojnie. Pracowała w Urzędzie Miasta, do 1960 roku udzielała ślubów w Urzędzie Stanu Cywilnego. Ma w pamięci wiele obrazów powojennego Wolina, opowiada w niezwykle barwny i ciekawy sposób.

Na zdjęciu: Leonia Zając z mężem, pierwsze lata w Wolinie. Z archiwum rodzinnego Leonii Zając. Sygnatura LZ_WO_2019_023

Posłuchaj

Wspomnienie domu rodzinnego przed II Wojną
Rozpaliły się wiśnie (piosenka)
Przyjazd do Wolina
Pierwsze lata w Wolinie
O teściowej
O stronach rodzinnych

Transkrypcja plików dźwiękowych

Wspomnienie domu rodzinnego przed II Wojną

Ja jestem z biednej rodziny. Mieliśmy ziemi tylko hektar dwadzieścia osiem wszystkiego, to znaczy podwórko, w polu taki potok był, taki nieużytek… to było bardzo mało. Przed wojną mój tato miał wyjechać na wschód, pod Lwów, niedaleko stryja. Tam były parcelowane majątki ziemian naszych polskich. I tam mógł wyjechać. Ale nas już tata miał siedmioro dzieci. To nie było takie łatwe zdecydować czy pojechać z taką gromadą dzieci. Ale tata pojechał, ziemi w woreczku przywiózł. Mieliśmy tam wyjechać. Ale to był trzydziesty ósmy rok i już wtedy było wiadomo że nie wyjeżdżać bo będzie wojna. No i tak nie tylko tata, ale z naszej wioski dużo właśnie takich, cała grupa tych ludzi była, którzy mieli właśnie wyjechać. Dom nasz drewniany był i mówili, że dom można zabrać, wywieźć i tam z powrotem złożyć, tylko belki będą wszystkie ponumerowane i to nie będzie trudności. No to dom by przewiózł.

Rozpaliły się wiśnie (piosenka)

Rozpaliły się wiśnie, czereśnie do słońca
U mojej miłej, u mojej lubej, w okienkach
U mojej lubej, u mojej miłej, w okienkach
Jedno otwiera, drugie zapiera, kocham Cię
Przez to okienko, moje serdeńko, kocham Cię
Przez to okienko, moje serdeńko, kocham Cię
Bili się chłopcy w sobotę wieczór do rana
Przy każdym jedna, dziewczyna biedna spłakana
Przy każdym jedna, dziewczyna biedna spłakana
Nie bij się Jasiu, nie bij się Stasiu, nie bij się!
Jest tam piweczko, słodkie wineczko, napij się!
Jest tam piweczko, słodkie wineczko, napij się!
Nie chcę piweczka, ani wineczka, wódka jest!
Przez Ciebie biedna, dziewczyno jedna, bibka jest!
Przez Ciebie biedna, dziewczyno jedna, bibka jest!

Przyjazd do Wolina

Ósmego lipca, w pięćdziesiątym pierwszym roku, już nie pamiętam czy to był… ale to chyba w poniedziałek wyjeżdżałam stamtąd i przyjechałam do tego Szczecina i tam musieliśmy się zgłosić do WZGS. Przy Wojewódzkiej Radzie na Wałach Chrobrego mieliśmy wszelkie szkolenia. I tym hotelu turystycznym blisko dworca osiem dni myśmy stacjonowali. Do Wolina przyjechaliśmy pociągiem w pięćdziesiątym pierwszym roku. Bo wcześniej, tak jak mąż mówi, w czterdziestym siódmym roku przychodził pociąg tylko do Recławia, nie było mostu kolejowego i z Recławia do Wolina przewozili ludzi furmankami i z Wolina jechali dopiero dalej do Świnoujścia. Pociąg chodził ze Świnoujścia do Recławia, mostu jeszcze nie było. W pięćdziesiątym pierwszym już ten most był. Byłam zadowolona z tego Wolina. Nie znałam tu nikogo. Pierwsza przyjechałam no to przyjechałam tutaj, było nas troje takich ludzi. On, ja i jeszcze jeden kolega, który mieszkał to w Wolinie. A ten Pan to on mieszkał ale nie był z Wolina. I poszłam tam gdzie on mieszka, bo mi tam dali adres. No ale jego nie było bo wyjechał gdzieś tam do dziewczyny, no to ja się zatrzymałam u tej Pani. A jak z tą Panią zaczęłam rozmawiać to ta Pani pochodzi z mojej wioski sąsiedniej - z Zabratówki. No i zostałam u tej Pani mieszkać narazie.

Pierwsze lata w Wolinie

Ja się tu czułam, między tymi ludźmi, bardzo dobrze. Mnie tu lubili, nigdy nie czułam się jakąś taką lepszą panią, byłam skromną dziewczyną ze wsi, lubiącą pomagać… Ta Pani Jarmułowa, ona była… oni należeli do spółdzielni produkcyjnej, ale miała swój ogród… Ja lubiąłam z nią pójść w ogród i jak ona była w ogrodzie to ja posprzątałam wszystkie pokoje, ja mogłam być sprzątaczką… jak to mówią "żadna praca nie hańbi", że mieszkam u Ciebie, ale ja jestem "wielka pani"… Nie! Ja byłam taką skromną dziewczynką.

O teściowej

Zawsze jak się rozmawia z kimś, czy przez radio, to wtedy namawiali żeby na zachód, żeby zasiedlać… Ona posłuchała, wzięła dzieci i przyjechała tu. A tutaj na przeciwko, jak jest szkoła, tu był ten budynek i tu był tak zwany Urząd Repatriacyjny. Szkoła jest tu, a to ten drugi budynek, z taką bramą, to to był Urząd Repatriacyjny. To do tego urzędu się zgłosiła no i przeznaczyli jej mieszkanie jakieś tu w Wolinie. No ale zatrzymasz się w mieszkaniu, nie masz żadnych środków, pieniędzy żadnych, niczego, to było bardzo ciężko. No wtedy tam w gminie im jakoś trochę pomagali, że dostawali… że tam jakaś kuchnia była, żeby mogli coś… I ona mieszkała w Wolinie w jednym miejscu, tam gdzieś na Mostowej, a ojciec był w Niemczech i tam nie wypuszczali ich od razu. I tak ona pomieszkała, potem poszła na wieś do Płocina. No to już jak była na wsi to jak Niemcy wyjechali to dostała kozę, to już miała chociaż mleko… a to jakaś kura, a to nasadzić żeby kurczaki były… No to każdy człowiek jak pochodzi ze wsi to wie jak się z tym obchodzić - to ciągnie na wieś…

O stronach rodzinnych

Tu się chodziło, ale stale myśli były tam - w domu. W swojej wiosce. Nasze wioski były bardzo duże, do dziś dnia duże. W naszej wiosce jest pięćset coś numerów. A sąsiednia wioska, tam jest chyba ponad tysiąc… Jedna droga, druga droga.. Główne takie były, bo jedna z Łańcuta leci na Brzozów, a druga tu na Przeworsk… Nigdy nie przestałam tęsknić za stronami rodzinnymi do dziś dnia, gdyby tylko można było to bym już tam chociaż na dwa dni, trzy dni wpaść… Mieszkamy na takiej górce. Od nas tak całą tą Albigowa widać jak na dłoni… i aż do Łańcuta. Potem tam wioska Wysoka przed Łańcutem, potem te pola, ten Łańcut… A jak był piękna pogoda, za Łańcutem znowu tak w dolinę i znowu wzniesienie… to na horyzoncie było widać Żołynię, to jest jeszcze za Łańcutem piętnaście kilometrów… I to, w taką piękną pogodę to tata mówił: "Dziecko, tam to jest Żołynia".

Galeria